Forum Kraina Lintharia Strona Główna
  FAQ  Szukaj  Użytkownicy  Grupy  Galerie   Rejestracja   Profil  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  Zaloguj 

Panna Adelajda

Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu Forum Kraina Lintharia Strona Główna -> Biblioteka
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Autor Wiadomość
Carrolin LaLonde
Administrator


Dołączył: 02 Lip 2008
Posty: 116
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Orthyean

PostWysłany: Nie 0:03, 05 Kwi 2009 Temat postu: Panna Adelajda

Długo i w męczarniach powstawało to opowiadanie. Dlatego tym bardziej zachęcam do lektury i uwag.

Młoda dziewczyna, właściwie jeszcze dziewczynka, wpatrywała się w swoje rówieśniczki. Cała beztroska i zadowolenie z siebie uleciało z niej w jednej chwili. Te sylwetki przemykające wąskimi uliczkami należały już do kobiet. Owszem, miała tyle samo lat, co one. Ale różnica nie polegała jedynie na nieco bardziej zaokrąglonych biodrach i wydatniejszym biuście. Na ich twarzach widniały znaki czasu, który mocno je doświadczył. Zbyt mocno. Niektóre zdawały się starsze od jej matki, a przecież tak nie mogło być.
Adelajda otrząsnęła się z zamyślenia. Oderwała wzrok od zasypiającego miasta. Ze znacznie większym trudem przyszło jej pozostawić widok majestatycznego żaglowca stojącego w porcie. Wieczorna bryza łopotała jego błękitną banderą. Właścicielem okrętu był zapewne bogaty kupiec mieszkający w pięknym i wielkim mieście Edinhall, jednak w wyobraźni Adelajdy wkrótce po wypłynięciu z portu, błękit zmieniał się w czerń, na której widniała trupia czaszka nad dwoma piszczelami. Lub kostucha, czy butelka rumu skrzyżowana z piękną szablą. Niestety, jej niania nie dostrzegała uroku pirackich opowieści. Nie chciała czytać historii o dzielnych i młodych morskich zbójcach napadających statki chciwych kupców i mordujących załogę. A w uszach dziewczyny brzęczał metal uderzający o drugi w walce. W głowie szumiał rum, choć nigdy niczego mocniejszego od wina nie posmakowała. Na rękach czuła smak soli morskiej, mimo silnego szorowania ich przez troskliwą nianię i matkę. Sukienkę chciała zamienić na spodnie i koszulę, koronkową parasolkę na broń, zmyślny kapelusz na pasiastą chustę.
- Adelajdo! Adelajdo, czas wracać do domu! – wykrzyknęła skrzekliwie guwernantka ciągnąc podopieczną za ramię – Rodzice panienki będą się niepokoić, a ja moje sprawunki już dawno załatwiłam.
- Już idę, pani Martho. – dziewczyna odwróciła się od morza – Kiedy znów tu przyjedziemy?
- Nieprędko, mam nadzieję. – twarz bony wyrażała najwyższą dezaprobatę – Nie chce mi się wierzyć, by po raz kolejny nastąpił tak nieszczęśliwy zbieg okoliczności, żebyśmy musiały tu wracać w najbliższym czasie.
Wsiadły do powozu, który od razu ruszył. Ostatni rzut oka na horyzont, na którym nie chciała zamajaczyć sylwetka pirackiej krypy mającej zamiar roznieść w proch i pył to miasto portowe.
- Wspaniałe musi być życie tu. – wyrwało się dziewczynie, zanim zdążyła ugryźć się w język
- Wspaniałe? Co też panienka wygaduje?! Czy małoś widziała dzisiaj? Te biedne dziewczęta zmuszone do pracy jako ulicznice, chłopcy, dla których poza morską tułaczką nie ma przyszłości… Straszne. Panienka winna każdego dnia modlić się do dobrych bogów za to, że żyje w takim wspaniałym domu i nie musi dzielić losu tych biedaków.
W tej chwili Adelajda oddałaby wszystko, aby znaleźć się na miejscu tych biedaków. Może i żyli w brudnych norach, zarabiali kradzieżą i cudzołożeniem, lecz przynajmniej nie musieli siedzieć w ciasnym powozie i wysłuchiwać trucia otyłej starej niani.

Ostateczną decyzję podjęła w chwili, w której wepchnięta została przez bonę do wymuskanego pokoju, w którym na połowie krzeseł nie mogła usiąść, żeby przypadkiem nie zniszczyć czegoś cennego. Z szafy wyjęła dużą lnianą chustę. Położyła na niej sakiewkę pełną złota, którą podwędziła kilka godzin wcześniej guwernantce, dwie jedwabne chusteczki do nosa warte zapewne drugie tyle oraz dwie zmiany bielizny. Przez drzwi obok przeszła do następnego pokoju, z którego, jak wiedziała, tajny korytarz prowadził prosto do kuchni. Uśmiechnęła się do znajomej kucharki.
- Czego sobie panienka życzy? – zapytała pulchna kobieta w średnim wieku
- Chciałabym dostać bochenek chleba, kawałek sera i trochę wędzonej wołowiny. – poprosiła nieco już podenerwowana Adelajda – I, jeśli to możliwe, chciałabym też pożyczyć od pani syna spodnie oraz koszulę i buty. Najlepiej, jeśli będą mocno sprane i podniszczone.
Kucharka zrobiła zdziwioną minę, ale zawołała swoje dziecko. Przekazała mu prośbę dziewczyny, a sama poszła po wiktuały. Gdy je przyniosła, Adelajda włożyła wszystko do chusty i zawiązała ją tworząc zgrabny tobołek. W rękę wzięła ubrania podarowane przez chłopaka i wymknęła się przez tylne drzwi.
Do Maystile, czyli największego portu księstwa Bofidel droga była krótka i teoretycznie nietrudna. Księżyc oświetlający ubity szlak powinien uczynić ją jeszcze łatwiejszą. Jednak nie dla małoletniej dziewczyny z dobrego domu pragnącej za wszelką cenę uchodzić za chłopaka. Musiała unikać wszystkich na trakcie. Zarówno kupców, jak i zwykłych podróżnych. Na straż natknęła się na szczęście tylko raz i wystarczyło, że skryła się w cieniu większego drzewa. Wreszcie weszła między rozwalające się domy miasteczka portowego.
Kopniakiem otworzyła drzwi karczmy zwanej „Pod Wydrwigroszem”. Dzielnie zacisnęła zęby starając się nie jęknąć z bólu. Palec u nogi stłuczony i niesprawny na następny tydzień – zawyrokowała. Usiadła w jakimś kącie i zamówiła potrawkę z kurczaka w sosie o skomplikowanej nazwie nie do wymówienia. Zgodnie z oczekiwaniami, dania w misce kurczakiem nie można było nazwać. Ale razem z pordzewiałym widelcem dostała także nawet ostry nóż, który natychmiast schowała do tobołka. Z trudem zjadła połowę porcji, rzuciła na brudny stolik kilka niewielkich monet, nie odliczając właściwej kwoty. Była przekonana, że nikt się tym kłopotać nie będzie. Wyszła na tyły oberży, gdzie znajdował się szalet. Mimo niezwykłego podobieństwa tej budki do kilku innych stojących na podwórzu, nietrudno było znaleźć tę właściwą. Wlazła do środka. Oparła się o drzwi, żeby nikt jej do środka nagle nie wparował, po czym zaczęła obcinać włosy. Sprawa nieprosta, mając do dyspozycji jedynie nóż stołowy i żadnego lustra.
W ciągu godziny do drzwi załomotało co najmniej pięć osób w potrzebie, zwymyślawszy ją słowami, jakich nigdy w życiu jeszcze nie słyszała. W nowej i, jak była przekonana, niezbyt twarzowej fryzurze, wyszła z kloaki udając się z powrotem do wnętrza karczmy. Towarzystwo było już znacznie bardziej podchmielone. Jakiś uchlany kupiec, z wyglądu dosyć bogaty i najwyraźniej gustujący w młodych chłopcach, chciał usadzić ją sobie na kolanach. Adelajda wyrwała się może zbyt gwałtownie, co wprawiło handlarza w stan wysokiej irytacji. Podniósł się nadzwyczaj szybko i stanął na nogach nadspodziewanie prosto. Dziewczyna wyczuła, że teraz powinna jak najszybciej opuścić lokal i to nerwowe towarzystwo.
Błyskawicznie znalazła się na zewnątrz. Patrząc za siebie, pognała naprzód, w dół ulicy. I znów nie doceniła mężczyzny. Mimo widocznego znacznego stężenia alkoholu we krwi, biegł szybko i nie miał problemu z podążaniem za jej śladem. Nagle kątem oka uchwyciła, że zniknął za rogiem. Chciała się zatrzymać, aby zbadać to dziwne wydarzenie, lecz nie zdążyła. Z pełnym impetem wpadła na postać, która niespodziewanie pojawiła się na jej drodze .

Ktoś westchnął, usłyszała kilka zduszonych okrzyków. Na poziomie jej oczu znajdowały się teraz lakierowane ciżmy ze złotymi klamerkami. Czyjeś silne, szorstkie ręce poderwały ją do góry tak, że teraz mogła objąć wzrokiem całą postać będącą bezpośrednią przyczyną wielkiego guza rosnącego na jej potylicy. Z butów wychodziły bialutkie pończochy, potem jedwabne pludry i wams wyszywany srebrną nicią. Na długiej i zdecydowanie zbyt szczupłej szyi osadzona była kształtna głowa. Chudy mężczyzna z błyszczącą szpadą u boku mierzył ją oskarżycielskim spojrzeniem. Andrieu Sollein zwany przez niektórych wariatów Fircykiem skrzywił się bez słowa. Adelajda nie wiedziała dlaczego, ale wstrząsnął nią dreszcz pozostawiając po sobie uczucie strachu.
- Kimże jesteś? – głos nieznajomego był aksamitny, doskonale pasujący do jego powierzchowności, a jakże dziwnie brzmiący wśród tych rozpadających się melin
- Ona jest ode mnie, wielmożny panie. – wtrąciła się nagle zasuszona starucha, która zjawiła się chyba znikąd, łapiąc Adelajdę za ramię – Głupia dziewczyno, czegoś z domu wylazła?
Elegant zatrzymał wzrok na jej krótkich, nierówno obciętych włosach, ale nic nie powiedział. Nawet wielki Andrieu Sollein nie odważyłby się zadrzeć porządniej z właścicielką największego burdelu na wybrzeżu, by przypadkiem nie wywołać buntu wśród swoich ludzi.
- Takie paskudztwo? Chyba wybierają ją tylko niedowidzący pederaści. – mruknął Sollein z niechęcią – Zabierz ją z moich oczu, madame. I niech więcej jej tu nie widzę, bo rani moje poczucie estetyki.
Starucha wbiła dziewczynie zakrzywione paznokcie w kark i pociągnęła za sobą w jeden z ciemnych zaułków. Otworzyła drewniane drzwi i wepchnęła Adelajdę do słabo oświetlonego, ale widocznie czystszego niż reszta budynków w mieście, pomieszczenia.
- Coś ty sobie wyobrażała wpadając prosto na Fircyka?! – wychrypiała baba popychając ją na zakurzoną sofę – Że będziesz miała większe szanse na dostanie się do jego załogi? Toś się przeliczyła! Gdyby nie ja, owszem, wsiadłabyś na jeden z jego okrętów. Ale za chwilę zadyndała na maszcie. Nieczęsto w ostatnich czasach to się zdarzało. – stara zrobiła przerwę, aby zaczerpnąć powietrza – No, ale mów. Kim jesteś? Jak cię zwą?
- Adelajda Landon. – odpowiedziała odruchowo szczerze patrząc, jak jej wybawicielka sadza swoją zasuszoną osobistość na obitym perkalem fotelu
- Za długo. – skonstatowała krótko – Co powiesz na Aelly? O nazwisku zapomnij. Dlaczego wyglądasz, jakbyś po ciemku obcinała sobie włosy nożem kuchennym?
- No… coś w tym jest. – odpowiedziała niepewnie dziewczyna
- Szkoda, ostatnio mam popyt na rude. No, poczekamy aż odrosną. Na razie możesz sprzątać i gotować, do tego się powinnaś nadawać. Zaczynasz od jutra, wstajesz o wschodzie słońca. Obudzi cię któraś z moich dziewczynek i pokaże, co robić. Jak się będziesz obijać, wylecisz na bruk. A tam długo nie pożyjesz. Nie obchodzi mnie, skąd się wzięłaś i po co tu przylazłaś. Od dzisiaj to mnie się słuchasz i to tu jest twój dom. Sypiasz na poddaszu. Mam nadzieję, że nie masz zbyt wyostrzonego słuchu. Bo jeżeli masz, to możesz mieć problemy z zasypianiem.
Adelajda, a teraz już Aelly, już chciała coś powiedzieć, ale się rozmyśliła. Powlokła się po schodach na poddasze. Nie była głupia, domyślała się, gdzie jest. Tak więc musiała podporządkować się panującym tu zasadom. Z tą myślą rzuciła się na słomiane posłanie przykryte zjedzonym przez mole kocem. Zasnęła natychmiast.

Kolejne dni nie różniły się zbytnio od siebie. Pobudka o świcie, cały dzień zasuwania ze starą szmatą, a wieczorem przysłuchiwanie się pojękiwaniom dochodzącym z niższych pięter. Jedzenie było podłe, możliwość dokonania ablucji w spokoju graniczyła z cudem, a jednak Aelly czuła się dobrze. Powoli przyzwyczajała się do wyszukiwania wszy we włosach i pcheł na posłaniu. Coraz mniej problemu sprawiało jej ranne wstawanie. Widziała codziennie w zmatowiałym odłamku lustra, jak jej cera szarzeje, znikają ostatnie ślady dziecięcego tłuszczyku, a rysy twarzy się wyostrzają. Pewnego dnia mama Fratelli, jak nazywana była właścicielka domu publicznego, wezwała ją do siebie. W cztery oczy nie rozmawiały od tego wieczoru, gdy uratowała dziewczynę przed zwisem głową w dół z masztu.
- Aelly, pokaż no mi się. – wskazała na nią zakrzywionym niczym szpon palcem i obejrzała dokładnie – Wyładniałaś mi na dniach. To dobrze, nie powinnaś przynieść mamie Fratelli wstydu. Skończ z szorowaniem podłóg i idź na ulicę. Jedna część zysków dla ciebie na trzy moje. Za parę lat może będziesz mogła stąd uciec i zacząć normalnie żyć.
- Mamo… ja nie chcę. – dziewczyna postanowiła postawić sprawę otwarcie – Ja nigdy tego nie chciałam. Ja tu przyjechałam z lądu, by na morze wypłynąć.
- Na morze? Dziewczyna i to w dodatku taka młoda jak ty? Musiałabyś bardzo się postarać i wpaść w oko jakiejś szysze. I to pirackiej, bo porządni żeglarze dziewek portowych w rejs nie zabierają.
- Nie, nie! Ja nie jako dziewka portowa. Ja zawsze żeglować chciałam. Pływać po morzach, wpatrywać się w horyzont z wysokości bocianiego gniazda… z szablą przy boku i butlą rumu w dłoni! – oczy Aelly rozbłysły jakimś dziwnym blaskiem, gdy odrobinę zmieszana zwierzała się starej ze swoich marzeń i nadziei
Mama Fratelli wybuchła śmiechem. Śmiała się długo, chrypliwie i nieprzyjemnie. Przez moment Aelly zastanawiała się, czy starucha przypadkiem się nie dusi, ale ta wreszcie ucichła.
- Ty? Żeglarzem? Byłabyś chyba pierwszą dziewką, która stałaby się żeglarzem. Pewnieś czytała opowieści o skarbach, szlachetnych piratach i dzielnych wojakach. To wszystko gówno prawda. Niejeden morski zbójca tu przychodził i żaden, o ile mi wiadomo, nie jest przystojnym, honorowym młodzieńcem. To szuje. Największe szuje, jakie ten piękny świat wydał. – stara wyraźnie miała wiele na ten temat do powiedzenia, toteż dziewczyna postanowiła jej nie przerywać – Pamiętasz ten wieczór, kiedy do mnie przyszłaś? Uratowałam cię wtedy przed największym panem tych wód w dzisiejszych czasach. Andrieu Sollein zwany Fircykiem, oczywiście przez wszystkich, którzy mają na to odwagę. Rządzi imperium pirackim, trzęsącym wszystkimi miastami portowymi. Przechwycają wszystkie bez wyjątków transporty morskie. Nikt nie wie, gdzie jest ich kryjówka. No, prawie nikt. Jedna z moich dziewczynek zwierzyła mi się kiedyś z interesującej rozmowy z klientem. Opowiedział jej, iż z braku jednego dobrego schronienia, przenoszą się w nieregularnych odstępach czasu. Aelly, przed Fircykiem był Majcher, przed Majchrem już nie pamiętam. A po nim będą kolejni. To, czego jestem pewna, to że nie będzie wśród nich kobiety. Bo jeszcze taka, która by zapanowała nad hordą nieokrzesanych zbirów się nie urodziła. Porzuć te nadzieje i zostań ze mną. Ładną masz buźkę, to wzięcie będziesz miała. Może nawet się dorobisz.
Dalszej części wywodu Aelly nie słuchała. A więc ten cherlawy elegancik był piratem! I to jakim. Władcą morskiego imperium, panem na Morzu…! Wydawało jej się, że czuje powiew morskiej bryzy na twarzy. Niemal mogła poczuć smak soli na języku. Z zamyślenia wyrwało ją dość brutalne klepnięcie w ramię. Mocno czymś zafrapowana, poszła na poddasze.
Udała się do „Czarnej Bandery”, czyli speluny otwarcie chełpiącej się tym, iż prowadzona jest przez piratów i dla piratów. Nawet panienki od mamy Fratelli nieczęsto miały odwagę się tam zapuszczać, a powszechnie wiadomo było, jakoby gniew burdel mamy rzeczą przyjemną nie był. Jednak to właśnie tam miała nadzieję spotkać tych, którzy będą w mocy wskazać jej możliwość werbunku na okręt pod banderą Solleina. Czerwona suknia szeleściła cicho przy każdym jej kroku, a sztylet przyjemnie ciążył w rękawie.
Może to pewny, szybko krok, którym kroczyła przez Maystile, a może dziwne zacięcie na twarzy sprawiły, że nikt nie odważył się zaczepić młodej panienki. Jakiejkolwiek uwagi doczekała się dopiero po przekroczeniu karczemnego progu. I to też jedynie od przedstawicielki płci pięknej.
Widać teren ten został przez ulicznice z domu publicznego Fratelli opuszczony, bo sala roiła się od ciemnoskórych kobiet o egzotycznych rysach twarzy. Jedna z nich dźgnęła Aelly grubym palcem.
- Co tu robisz? Wynocha, tu nie miejsce siks Fratelli! – wycedziła z wyraźną trudnością i dziwnym, niespotykanym akcentem
Dziewczyna już chciała coś opryskliwie odpowiedzieć, jednak uprzedził ją brodaty jegomość siedzący przy ladzie:
- A ciebie kto pytał o zdanie, murwo? Przymknij się i daj panience wejść.
Tak zwana panienka zatrzepotała rzęsami, jak to podpatrzyła u bardziej doświadczonych koleżanek, i podeszła do brodacza. Ten z lubieżnym uśmiechem objął ją w pasie i poprowadził na tyły sali, gdzie stała brudna i stara ława.
Rzecz odbyła się szybko i sprawnie. Aelly opuściła sukienkę i schowała do sakiewki garść złotych monet. Z tego, co zdążyła zauważyć, stara miała rację. Żadnej kobiety oprócz hebanowych ladacznic i jednej grubej blondyny, córki barmana. Jednak nie miała czasu na dalsze obserwacje. Z drugiego końca pomieszczenia ktoś już na nią kiwał. Jak przez mgłę przypomniała sobie tępą twarz draba, który podniósł ją z kolan tego wieczoru, gdy spotkała Solleina. Ten wziął ją za rękę i poprowadził do niewielkiego pomieszczenia obok. Widocznie jako przydupas Fircyka miał specjalne przywileje. Na to właśnie dziewczyna czekała. Gdy drzwi zamknęły się za piratem, Aelly strząsnęła sztylet z rękawa prosto w dłoń i przyłożyła go do szyi waligóry.
- No dobrze, złociutki. Jedno krótkie pytanie i możemy zaczynać. – syknęła
Jednak zbir wyraźnie nie miał ochoty być szantażowanym przez drobną, rudą gówniarę. Jednym ruchem grubej ręki powalił ją na podłogę, drugim uniósł za kołnierz na wysokość swoich oczu.
- Nie przywykłem, żeby nazywano mnie złociutkim. – odpowiedział chrapliwie – A teraz pójdziesz ze mną… złociutka. Skąd jesteś?
- Czarna Róża. Od mamy Fratelli. – imię mentorki wymówiła z emfazą wiedząc, że to jej ostatnia deska ratunku
- Ach…! Pamiętam cię! To ciebie uratowała ta zgniła starucha, kiedy odważyłaś się zbliżyć do wielkiego Andrieu Solleina. Teraz będziesz miała okazję spotkać się z nim ponownie. I zaklinam się na łaskę dobrego Diorziego, że tego pożałujesz.
Trzymając dziewczynę za ucho, wywlókł ją z „Czarnej Bandery”. Nawet nie próbowała krzyczeć, w obliczu tak bliskiego Solleinowi człowieka wszyscy szczali w galoty nie odważając się nawet wystawić nosa za swoje zmurszałe drzwi. To była prawda, jakiej w ciągu kilku miesięcy pobytu w Maystile nauczyła się doskonale.

„Wiatr Północny” był chyba najwspanialszą rzeczą, jaką dziewczyna w życiu widziała. Statek Piękny, wielki. Aelly oszacowała, że może na nim pływać nawet licząca sto osób załoga. Kilka czarnych sylwetek kręciło się po pokładzie. Ciszę rozdzierał regularny stukot obcasów uderzających o pokład.
- Kapitanie!
W chwili, gdy drab ryknął, zza burty wyjrzała szczupła męska twarz z długimi włosami związanymi na karku.
- Już ci się znudziły tutejsze panienki?
- Kapitanie, ta larwa próbowała mnie szantażować. Myślę, że wysłał ją jakiś kupiec, żeby próbowała nas szpiegować.
- Myślenie zostaw mnie. – zaśmiał się Andrieu chłodno – Ale w jednym masz rację, należy jej się nauczka.
Dziewczyna zdawała się nie zauważać paskudnego położenia, w jakim się znalazła. Zachwycona rozglądała się na wszystkie strony, gdy pirat brutalnie wepchnął ją na pokład. Maszty, pokład, liny… Nim zdążyła rozmarzyć się do końca, z zamyślenia wyrwał ją aksamitny głos szypra.
- Widzisz, ja nie jestem głupi. Madame Fratelli już raz uratowała twój parszywy tyłek. Teraz jej nazwisko ci już nie pomoże. – wysyczał jadowicie Sollein – Nie sil się na żadne wyjaśnienia, bo mnie to nie obchodzi. Miałaś nieszczęście napotkać jednego z najbardziej nerwowych członków mojej załogi, więc teraz popatrzysz na tę parszywą dziurę z wysokości marsrei.
Ręce bolały. Bolały jak cholera. Niedoszła szantażystka miała wrażenie, jakby za chwilę miały wypaść ze stawów. Ale nie jęknęła. Ani jedno słówko skargi nie wydostało się z jej zaciśniętych ust. O zachodzie księżyca dwóch majtków leniwie ściągnęło dziewczynę na dół. Bez słowa wskazali jej drabinkę do ładowni. Aelly posłusznie zeszła na dół i klucząc między nieszczęśnikami takimi, jak ona, znalazła wolny kąt. Zwinęła się w kłębek i zasnęła, a jej sny były pełne ryczących sztormów i splątanych lin.
Kolejne leniwe godziny układały się w pełne szorowania pokładów dni, a te z kolei przeradzały się w tygodnie. Wiatr im sprzyjał. Niósł tam, gdzie kapitan zamierzał dopłynąć.

- Kapitanie, statek na horyzoncie! Płynie ze słońcem, niczego nie jestem w stanie dostrzec! – wrzasnął majtek z bocianiego gniazda
Wieczór był przepiękny. Tak imponującego zachodu słońca Aelly nie widziała nigdy. Czerwona, wielka tarcza szybko chowała się w morze oświetlając jego taflę i czyniąc ją jaskrawopomarańczową. Płynęli na północny-wschód, a drugi okręt zmierzał dokładnie w ich kierunku.
Może to coś nieprzyjaznego w imponującej sylwecie statku, a może kobieca intuicja sprawiły, że zupełnie dziewczyny nie zdziwił pośpiech, z jakim kapitan zjawił się na pokładzie. Bosman podał mu długą perspektywę w miedzianej oprawie. Aelly niby mimochodem zaczęła zmywać kawałek pokładu w sąsiedztwie lakierowanych butów Solleina.
- Żaden okręt o przyjaznych zamiarach by tego nie zrobił. Wiedzą, na pewno wiedzą, że to ja. Powinni byli już dać nam jakiś znak, to przecież nasi! – mruczał na wpół do siebie, na wpół do bosmana – Do jasnej kurwy nędzy, a więc to prawda, co szepczecie za moimi plecami! Bunt rozgorzał w waszych parszywych pustych łbach, czyż nie?
- Kapitanie, to karaka tych, którzy zwą się Szkarłatnymi. Nazywają ją „Nową Wolnością”, jak gadają. – odpowiedział bosman takim głosem, jakby ta jedna informacja równała się z przyznaniem do wszystkich grzechów, obietnicą gorącego żalu i żarliwej pokuty – Nikt nie wie, kto za nimi stoi. To znaczy, nikt oprócz najbliższych przywódcy ludzi. Możemy tylko wysnuwać podejrzenia, że to któryś z setki zaginionych bez śladu z „Wolności” kamratów.
- Przekaż, że gotujemy się do obrony. Wydaj broń wszystkim, także tym wypierdkom mieszkającym w ładowni. I daj się im wykazać.
Aelly zachłysnęła się powietrzem, poderwała na chude, patykowate nogi wylewając brudną wodę z wiadra i nawet nie zwracając na to uwagi. Nim pomyje zachlupotały niebezpiecznie blisko lakierowanych ciżm kapitana, wtopiła się już w tłum pozostając niemożliwą do złapania i w konsekwencji ukarania.
Bosman chwycił za chwościk dzwonka pokładowego i silnie za niego pociągnął. Rozległ się przeciągły gong, potem drugi i kolejny. Cała załoga jak jeden mąż stawiła się przed bosmanem obok którego wyprostowany niczym struna stał pierwszy oficer o dźwięcznym imieniu Danton.
Ten człowiek był dla Aelly zagadką. Młody, przystojny jak cholera i w dodatku elokwentny. Zapewne pokończył szkoły dobre, ubranie wskazywało na wysoki stan majątkowy. Słowem – zupełnie do prawowitego pirata niepodobny. Przez jakiś czas wydawało jej się, że jest po prostu ekskluzywną męską dziwką kapitana. Jednakże już po kilku dniach musiała znacznie zmienić zdanie z dwóch powodów. Otóż ten ugładzony młodzian o żeglowaniu wiedział chyba wszystko. Umiał przewidywać pogodę, wiązać wszystkie możliwe węzły, znał sposoby leczenia szkorbutu i zwyczajnej choroby morskiej, wiedział, jak należy przechowywać broń, żeby nie rdzewiała. Drugi argument był raczej na korzyść kapitana, który wydawał się wyraźnie zainteresowany młodziutką i śliczną córką kuka. Z dobrze udawaną wzajemnością. W ten właśnie sposób spiskowa teoria dotycząca upodobań Andrieu Solleina legła w gruzach. A pierwszy oficer nadal uśmiechał się zagadkowo.
- Kamraci! – zakrzyknął oficer wpatrując się w regularną załogę – I wy, szczury. – tym razem zwrócił się do grupy, do której należała dziewczyna – Nadeszła chwila, której żeśmy się wszyscy obawiali! Tajemnicza wywrotowa grupa mieniąca się bluźnierczo Szkarłatnymi Piratami otwarcie wystąpiła przeciwko potędze naszego wspaniałego kapitana. Musimy stawić im czoła i pokazać, kto jest panem na Morzu. Wielki Andrieu Sollein, czy tajemniczy tchórz, który nie ma jaj, aby ujawnić swoje imię?
- Załoga, po broń! – zakrzyknął bosman – Zwinąć żagle, kusznicy i łucznicy na wyblinki. Strzelać bez sygnału w chwili, w której znajdą się w waszym zasięgu. Szczury! – Aelly wyraźnie się ożywiła – Macie swoją szansę, by udowodnić wierność kapitanowi. Dostąpicie zaszczytu przetarcia nam szlaków. Jako pierwsi możecie postawić stopy na obcym pokładzie, położyć pierwsze trupy wrogiej załogi. Do zbrojowni!
Ogromny trud włożyła Aelly w przedostanie się pod stos szabli. Już miała jedną z nich unieść, gdy jej wzrok spoczął na obuchu leżącym w głębi pomieszczenia. Prześliznęła się między zwalistymi nogami towarzyszy i złapała broń za trzonek. Nie myśląc, iż ręka powinna opaść jej bezsilnie, uniosła obuch nad głowę. Oczy zaiskrzyły jej niezdrowym blaskiem, gdy stanęła na pokładzie. Nagle kusznicy jak jeden mąż wystrzelili. Na mostku kapitańskim stał już Sollein wpatrując się w szkarłatną banderę powiewającą już niedaleko.
Nagle na pokład posypały się bełty z kusz. Sądząc po ich ilości, Szkarłatni musieli mieć przynajmniej sześciu szybkich kuszników, czyli dwukrotnie więcej, niż strzelało z „Wiatru Północnego”. Trzy krótkie jęki przerwały chwilową ciszę. Aelly zasadziła się za drewnianą skrzynią przywiązaną do sterburty i czekała.
Wydawało się, że wieczność cała minęła od chwili, w której kusznicy rozpoczęli strzelać do siebie, do przepełnionych sadystyczną euforią słów kapitana.
- Pomosty wyrzuć! – zakomenderował krótko
Nim wroga załoga zdążyła przeskoczyć na linach na pokład „Wiatru”, na ich burtach pojawiły się niewielkie haczyki. Niby nic, jednak te haczyki przytrzymywały we w miarę stabilnej pozycji wąskie deski z drugiej strony przytwierdzone do burty statku Solleina. Po tychże mostkach szczury, jak nazywani byli niepełnoprawni członkowie załogi „Wiatru” szybko przebiegli na drugą stronę z wyciągniętymi szablami.
Aelly znalazła się niemal na przedzie wąskiego pochodu. Dwóch kamratów przed nią nie zdążyło obnażyć zepsutych zębów, gdyż celne strzały ugodziły ich kolejno w gardła. Następny padł mężczyzna za dziewczyną, która przez krótką chwilę dziękowała bogom i duchom za swój wzrost.
Zamachnęła się obuchem. Na widok ciężkiej broni poderwanej do młyńca, załoga „Nowej Wolności” rozstąpiła się instynktownie. Młot strzaskał czaszkę najbliżej stojącego żeglarza. Potem było już tylko wycie wiatru, trzask pękających kości, krew i okrzyki. Obuch raz po raz opadał: na kolana, żebra, ramiona lub karki napastników.
Do walki wkroczyła regularna załoga „Wiatru Północy” wraz z kapitanem. On, bosman, pierwszy oficer i grupka pięciu marynarzy przedarli się w stronę kajuty kapitańskiej na rufie. Drewniane drzwi wypadły z zawiasów po oberwaniu mocnego kopniaka wspomaganego dwoma toporami. Kapitan karaki nie padł na kolana. Nie zaczął wyć i błagać o litość, nie płakał. Z lekkim uśmiechem zwrócił się do Solleina.
- Zaskoczyłam pana kapitana?
Wysoka, opalona kobieta o prostych kasztanowych włosach związanych nad karkiem dobyła szabli.
- Braciszku, naprawdeś myślał, że się zestarzeję zaszywając skarpety jakiemuś śmierdzącemu i wiecznie pijanemu staruchowi?
Andrieu nie potrafił wydobyć z siebie słowa. Oto stała przed nim jego własna, rodzona siostra. Uznał ją za zmarłą, gdy nie wróciła z tragicznej wyprawy galerą „Wolność”. A teraz, jako kapitan „Nowej Wolności” i przywódczyni przewrotowej grupy piratów nazywających siebie Szkarłatnymi wyraźnie miała ochotę pomachać szablą.
Bosman nie był głupcem. Słyszał plotki, jakoby kapitan miał siostrę, choć nikt jej na oczy nie widział. Lecz wygładzone maniery, szczupłe dłonie i szare oczy były te same. Jeżeli to nie była kapitańska siostra, to był gotów porzucić piractwo i do końca życia modlić się do miłosiernej Alineo w jednym z jej zakonów ciszy.
- Nie będę cię okłamywać, bo to nie wypada. Owszem, jestem nieco zszokowany widząc cię powstałą z martwych. Czy chciałaś przekazać mi, że najwyższy czas na nawrócenie, a potem powrócić w głębiny oceanu razem z tym przeklętym statkiem? Poczekaj aż wszyscy przejdziemy na pokład mojego „Wiatru”, wtedy porozmawiamy na odległość. Swoją drogą, nie łatwiej było wysłać list? – kpiną Sollein pokryć chciał zdenerwowanie i zbicie z tropu, co jego siostra zauważyła natychmiast
- Tak, Andrieu. Ty też pamiętasz, że w tych rzadkich chwilach, które spędzaliśmy razem, to ja zawsze byłam lepsza w machaniu zabawkową szabelką?
- I po co ci to, Caroline? Nie wystarczyło powiedzieć?
Kobieta zaśmiała się perliście. Zamachnęła się szablą, zamarkowała cios i ponownie wybuchła śmiechem widząc, jak jej brat odruchowo sięga po swoją szpadę.
- Tą igiełką wiele nie zdziałasz, braciszku!
Tym razem cięcie było jak najbardziej prawdziwe. Silne i paskudne, wymierzone w ścięgno pod kolanem. Sollein uskoczył zgrabnie, podczas gdy jego ludzie wycofywali się szybko z kabiny. I nikt nie zauważył drobnej postaci skulonej na kapitańskiej koi tak, że wyglądała jak kupka gałganków.
Caroline Sollein wykonała półobrót w lewo dokładnie w chwili, w której jej brat obrócił się w prawo. Ostrza zderzyły się ze sobą. Gdyby szabla była wykonana przez dobrego płatnerza i odpowiednio zahartowana, powinna bez trudu zbić szpadę. Tak jednak nie było. Ostry, metaliczny brzęk przeszył powietrze.
Czego jak czego, ale prostackiego kopnięcia w kostkę Andrieu się po swojej siostrze nie spodziewał. Noga zapulsowała tępym bólem, gdy machając rękami próbował utrzymać równowagę. I byłby ten moment zadecydował o wyniku walki, gdyby nie fakt, że w rozpaczliwej próbie ustania na nogach, Fircyk przeciął szablą zwieszający się z sufitu sznur przytrzymujący miedziany kandelabr. Ten spadł robiąc huk i zmuszając rodzeństwo do odskoczenia kilka kroków do tyłu.
Drobny ruch na koi zwrócił uwagę Solleina. Ten ułamek sekundy mógł kosztować go życie, jednak mężczyźnie ciężko było powstrzymać uśmiech cisnący się na twarz. Cichutki świst i głośne tąpnięcie upadającego ciała poprzedzone jękiem bólu. Kapitan „Nowej Wolności” zwinęła się próbując dosięgnąć pogruchotanych palców u stopy.
- Nigdy nie byłaś odporna na ból, siostrzyczko! – zaśmiał się Andrieu – Dlatego postaram się, żeby nie bolało.
Precyzyjnie wymierzone pchnięcie. Caroline nawet nie zdążyła krzyknąć, nim ostrze przebiło jej serce. Kapitan wypadł na zewnątrz kajuty, tylko by zobaczyć rzeźnię odbywającą się na pokładzie. Dogorywających majtków dobijano od razu. Część piratów plądrowała ładownię okrętu w poszukiwaniu kosztowności. A ruda gówniara zwana też szczurem, wyszła spokojnie na pokład pieszczotliwie gładząc trzonek obucha.

Słońce już podnosiło się na horyzoncie, gdy Andrieu Sollein zwany Fircykiem tryumfalnie podpalił zalany alkoholem pokład „Nowej Wolności”. Statku, który stał się grobem pięciu tuzinów niedoszłych buntowników. A także miejscem, gdzie imię zdobyło rude dziewczę, której przeznaczeniem jeszcze niedawno były ciemne ulice portowego miasteczka Maystile.
- Jak cię zwą? – zapytał już chłodno znów wielki i wspaniały kapitan
- Szczurem. – dziewczyna skrzywiła wargi w ironicznym uśmiechu
- A jak cię zwali nim, ku mojemu szczęściu, zostałaś zwerbowana tak brutalnie?
- Aelly. Jeszcze wcześniej nazywałam się niezwykle dumnie. Adelajda Landon, córka napuszonych kupców pretendujących do miana najwyższej arystokracji.
- Duma to ważna rzecz. Caroline nie traciła jej do końca i dlatego zaszła tak daleko. Gdyby nie ten błogosławiony żyrandol, okręty mojej floty pływałyby już jutro pod flagą w kolorze szkarłatu. Bądź dumna. I… cóż, nieczęsto to robię, lecz dziś oferuję ci miejsce w mojej regularnej załodze. Jesteś sprytna i bez skrupułów. To dobrze. Nie potrzebuję honorowych idiotów, którzy nie mają odwagi atakować od tyłu. Tacy pierwsi giną, a dobry pirat to żywy pirat.

Dziewczyna stała się fenomenem. Inteligentniejsi nieco się jej bali, bo nie każde małoletnie dziewczę jest w stanie doskonale walczyć mało subtelną bronią, jaką jest ciężki obuch. Sollein zaś, z natury przesądny, traktował ją jako swoisty amulet zapewniający szczęście i ochronę przed niebezpieczeństwem. Jakoś tak się składało, że ilekroć dochodziło do niebezpieczniejszych starć, kończyły się one pomyślnie dla piratów.
Będąc tak cenionym członkiem załogi, pupilką, a wręcz podopieczną samego kapitana, Aelly poznała doskonale mechanizm funkcjonowania imperium, które trzęsło Morzem. I zadziwiła ją kruchość tego wszystkiego. Jeden fałszywy ruch i władza Solleina waliła się w gruzy. Ciągłe przenosiny nie pozwalały na przechowywanie większej ilości dóbr materialnych, toteż za wszelkie sumy pieniężne pirat kupował kolejne okręty, broń, żywność i alkohole. Od chwili przyjęcia do załogi „Wiatru Północnego”, dziewczyna wiedziała, że jej celem jest przejąć kiedyś schedę po kapitanie. Ponieważ nie wybierał się jeszcze na drugą stronę, a Aelly nie miała zamiaru się zestarzeć czekając na jego śmierć, postanowiła mu w tym dopomóc. Bez skrupułów. Bo przecież trzeba mieć odwagę, by wbić nóż w plecy.

Niełatwo było kobiecie, nawet tak młodziutkiej, przeżyć na statku pełnym mężczyzn. Nie od dziś wiadomo, że gdy takiego potrzymać parę tygodni z dala od przedstawicielek płci pięknej, gotów na wiele. Jednak fakt, iż była protegowaną samego kapitana pozwalał jej żyć w miarę spokojnie. Tenże spokój wykorzystywała na przemyślenia. Najczęściej wspinała się na bocianie gniazdo i pod pretekstem wypatrywania okrętów, planowała. Misterna intryga stopniowo powstawała w jej głowie. Intryga, której celem było to, dla czego jeszcze zgadzała się dusić na łajbie bez większych perspektyw na przyszłość, oprócz małżeństwa z obleśnym piratem. Lecz to nie było nigdy szczytem jej ambicji. Potrzebowała tylko wspólników…
- Danton! – zakrzyknęła raźno za pierwszym oficerem, gdy znalazł się w jej polu widzenia – Podejdźże, szanowny panie oficerze, proszę ładnie.
Mężczyzna z wyrazem najwyższej ostrożności na twarzy zbliżył się na odległość dużego kroku.
- Słuchaj, Danton – Aelly często pozwalała sobie na bezczelną poufałość w stosunku do starszych od niej rangą wiedząc, że nikt nie będzie miał odwagi niczego je zrobić – Nie masz czasem tego wszystkiego dosyć?
- O czym ty do mnie…
- Cóż, bo mnie się to przestaje podobać. Kapitan ma własne zamiary, którymi z nikim się nie dzieli. Ma własne skarby i ukrywa je tam, gdzie tylko on umie je znaleźć. W dodatku skazał was na wieczną tułaczkę nie umiejąc stworzyć bezpiecznego schronienia.
Oficer zatkał jej usta dłonią i pociągnął do swojej kajuty. Tam puścił ją i zamknął ostrożnie drzwi.
- Cicho bądź!
- Boisz się starego Fircyka, Dantonie? Ty, jego najbardziej zaufany poplecznik, przyjaciel wręcz? – zakpiła dziewczyna
- Kapitan Sollein nie ma przyjaciół. – ton głosu oficera wskazywał, że rozmowa odbywała się na najwyższym stopniu poufności – Poplecznicy, wspólnicy i podwładni. A także wrogowie. Tak dzielą się ludzie dla Andrieu.
- Zróbmy coś z tym. Danton, ja mam nie tylko mglisty pomysł. Mój plan jest przejrzysty i prosty. A w dodatku przewiduje także, co stanie się potem.
Mężczyzna wzdrygnął się, gdy dotarło do niego znaczenie ostatniego słowa.
- Mogłabyś to zrobić? – zapytał z niedowierzaniem – Po tym wszystkim, co zawdzięczasz kapitanowi?
- Bez skrupułów. – odpowiedziała beznamiętnie Aelly
Jej twarz pozostała bez wyrazu nawet, gdy pirat uderzył ją silnie w policzek.
- Nawet teraz?
- Naturalnie.
Drugie uderzenie. I znów pytanie, i znów odpowiedź. Taka sama.
Przestał, gdy dziewczyna wypluła na deski pokładu zakrwawiony ząb.
- To nic osobistego, Aelly. Po prostu mój obowiązek. Nie miej żalu.
- Nie będę. Zresztą, wciąż liczę na twoją pomoc. – odpowiedziała ona z uśmiechem
Oficer zaśmiał się ponuro. Dawno… nigdy nie spotkał tak upartego dziewczęcia. I gdyby chodziło o cokolwiek innego, zacząłby ją podziwiać. A tak przestraszył się. Przez jedną krótką chwilę w jednym spojrzeniu młodej piratki wyczytał, jak będzie wyglądać przyszłość jego i jego kompanów, gdy ona dojdzie do władzy. Co do tego czy, nie miał żadnych wątpliwości. Wizja zniknęła tak szybko, jak się pojawiła.
- Masz szansę, Dantonie. Ja ci ją daję. A ręczę, że już wkrótce taka okazja może się nie powtórzyć. I wysoko będziecie sobie cenić moje słowa, a ty będziesz mógł pluć sobie w brodę, żeś wcześniej nie usłuchał. Może i jestem rudą smarkulą, lecz, bez urazy, bardziej od was wszystkich razem wziętych inteligentna.
Cóż tu ukrywać, fakt był faktem. Aelly otrzymała doskonałe wykształcenie, była w świecie obyta. Połączenie nowo nabytych umiejętności i wiedzy wyniesionej z domu zaowocowało osóbką niepozorną, acz piekielnie niebezpieczną. W dodatku egocentryczną do tego stopnia, że jakikolwiek kręgosłup moralny uległ zanikowi. Danton po raz ostatni rozważył wszystkie za i przeciw.
- Jaki jest twój plan?

Był zabójczo prosty. Poczekać, aż dobiją do północnych brzegów handlować z elfami i zabić kapitana. Pod osłoną nocy uciec, kradnąc wcześniej pewną znaczną sumę pieniędzy, co z pomocą Dantona nie powinno stanowić żadnego kłopotu. Kupić w pobliżu niewielką łódź. Ot, żeby przetrwała krótki rejs na niezamieszkaną, acz sporą wysepkę na północ od elfich osad. Tam przeczekać burzę powoli budując nowe imperium i wypłynąć. Nagle, choć bynajmniej nie niespodziewanie. Piraci potrzebuję przywódcy. Tylko cóż, jeśli do jego miana pretenduje drobna nastolatka ze zbyt wybujałym ego i dziwnym systemem wartości?
Zapadnięcie nocy było jak najbardziej zgodne z planem. Nawet lepiej, że jeszcze nie zdążyli się elfom pokazać. Wieczorem kapitan zamknął się w swojej kajucie z bosmanem. Na kieliszek. A potem drugi, trzeci, czwarty… bosman z trudem wyczołgał się na korytarz. Jakimś cudem udało mu się dotaszczyć dziwnie ociężałe ciało do drzwi jego kajuty i zwalić ciężko na posłanie. Po chwili już chrapał.
Grupa wywrotowa nie wyglądała zbyt dumnie lub groźnie. Młodziutka blondynka nieco przy kości, czyli córka pokładowego kuka o dźwięcznym imieniu Ingwaz. Nieco ponad dwudziestoletni pierwszy oficer. Ruda przywódczyni operacji. Koń by się uśmiał, gdyby nie szczera zaciętość na ich twarzach. I sztylet, szabla oraz obuch w dłoniach dywersantów.
Drzwi, na szczęście, nie były zaryglowane. Tylko zamknięte na klucz, lecz dostęp do wszystkich kluczy na statku miał Danton. Wybrał jeden i trafił bezbłędnie. Zamek szczęknął cicho, kapitan nakazywał oliwić wszystko nadto często. Był przewrażliwiony na punkcie skrzypiących zawiasów lub mechanizmów. Generalnie był przewrażliwiony. A teraz spał. Schlany tak bardzo, że nawet nie śnił. Niczym kłoda leżał na koi. Sztywny, blady… nienaturalny.
- Kurwa! – Aelly nie mogła się powstrzymać – Ten skurwajegomaćysyn nas uprzedził! – słowotwórstwo od niedawna było jej mocną stroną
Danton w ciszy pokiwał głową. Sollein nie żył. Od kilku ledwie minut, bo jego trup był jeszcze ciepły. Lecz niewątpliwie martwy. Na śmierć. Jak to trup.
- Jakbyśmy wczoraj… ale nie, nie ma co się rozdrabniać. Czas się zmywać. – mruknęła Aelly, już spokojna i w miarę opanowana – Nigdy się z bosmanem nie lubiliśmy. A teraz proszę, wpadł na ten sam pomysł, co my!
- To… masz zamiar trzymać się pierwotnego planu? – Danton wydawał się zaskoczony
- A nie? – równocześnie zapytały Aelly i córka kucharza
Mężczyzna westchnął ciężko i usiadł na skórzanym fotelu za biurkiem kapitana. Byłego kapitana.
- To jest głupiec. Nie wierzę, żeby sam wymyślił taką intrygę. W dodatku był ślepo Solleinowi oddany. Co oznacza, że musiał pojawić się ktoś, komu zaufał mocniej. – po chwili dodał w zamyśleniu – Sollein miał dar perswazji. Mnie przekonał, że będzie wieczny.
Cała trójka zadumała się nad zwłokami Fircyka.
Aelly przysięgła sobie, że ona będzie zawsze. Nie okaże żadnej słabości, włączając w to śmierć.
Danton wspominał wszystko, co uczynił dla niego kapitan. Pokazał tę słodką, prawdziwą wolność.
Ingwaz, która wbrew pozorom nie była głupia, rozważała nad sensem ich działań i swoją w nich rolą.
Nie usłyszeli zbliżających się kroków.

Pojawienie się sternika – fertycznego mężczyzny w średnim wieku, wywołało niemałe zamieszanie. Ingwaz próbowała zasłonić ciało Fircyka, Danton uśmiechał się uspokajająco, a Aelly wzięła na siebie ciężar rozmowy.
- Och, miło cię widzieć. – z pozoru od niechcenia powitała pirata, który już sięgał po szablę
Stała tyłem do wspólników, a mimo to wolała pozostać ostrożna. Dyskretnie uniosła kciuk w umówionym wcześniej znaku. Sternik pozostał niewzruszony, mrugnął tylko lekko do dziewczyny na znak, że rozumie.
- Morderstwo! – krzyknął przeraźliwie – Kapitana zamordowano!
Następnie wydarzenia potoczyły się tak szybko, że Danton wspominając je później, nie umiał oddzielić ich od siebie. Natychmiast w kajucie zaroiło się od ludzi. Zarówno tych, którzy obiecywali, że wspomogą jego, jak i innych. Jakby czekali za drzwiami, gotowi w każdej chwili wkroczyć. Silne ramiona porwały oficera, Aelly i Ingwaz. Jego i córkę kuka osadzono w innym pomieszczeniu, niż Aelly.
Kajuta była położona na najniższym pokładzie, przez co wewnątrz było zimno, wilgotno i brudno. Bardzo brudno, bardzo wilgotno i bardzo zimno. Nawet larwy różnych pokładowych paskudztw nie zniżały się do wegetacji w takich warunkach. Dantonowi najbardziej szkoda było Aelly, której nadzieje i ambicje zostały rozwiane. A taka Ingwaz, która niczym sobie na takie traktowanie nie zasłużyła. Ani specjalnie ładna nie była, ani tym bardziej mądra. Ot, zwykła dziewczyna, którą młodsza koleżanka łatwo zmanipulowała.
Godziny mijały powoli. Danton zaryzykowałby stwierdzenie, że były to najdłuższe godziny w jego życiu. Ingwaz potulnie siedziała w kącie, pochlipując co jakiś czas. On sam nie miał siły jej pocieszać. Ogarnął go marazm i apatia. Gdy usłyszał kroki zbliżające się do drzwi, uniósł tylko nieznacznie głowę. Jednak na widok młodej intrygantki wprowadzanej do ich niewielkiego więzienia, poderwał się na nogi.
- Aelly! Co się, kurwa, stało?
- Coś nie poszło zgodnie z planem. – mruknęła niechętnie dziewczyna. Odczekała, aż odprowadzający ją strażnik sobie pójdzie, po czym konspiracyjnie zniżyła głos – Ale dowiedziałam się, że ci, którzy obiecali nas wspomóc, nadal są na to gotowi.
Ingwaz pociągnęła nosem.
- Uspokój się! – fuknęła na nią Aelly – W każdej chwili mogą nas uwolnić. I co, walczyć będziesz z lecącym nosem?
Zgodnie z oczekiwaniami piratki, jej ostra reprymenda bynajmniej nie polepszyła stanu współwięźniarki. Córka kucharza rozpłakała się na dobre. Były pierwszy oficer nie wiedział, co ma zrobić. Czy spróbować pocieszyć zupełnie załamaną starszą dziewczynę, czy może uspokoić roztrzęsioną młodszą.
Ta druga popadła w otępienie. Bez końca, wydawało się, że na jednym oddechu powtarzała tylko: Kurwakurwakurwakurwa…
Minęły godziny. Może dwie, a może dwadzieścia dwie. Żadne z trójki więźniów nie zasnęło, choć wszyscy w końcu ucichli, kuląc się, każde w innym kącie pomieszczenia. Nie próbowali rozmawiać. Nie mieli sobie nic do powiedzenia.
Ciche pukanie przeszło w łomot. Ktoś wyraźnie dobijał się do drzwi. Głuche tąpnięcie, jeszcze jedno. Zamek został roztrzaskany z nieprzyjemnym chrupnięciem. Do środka wpadło czterech mężczyzn – rosłych i zdenerwowanych. Aelly poderwała się z podłogi. Skinęła im głową, po czym bez słowa wybiegła z pomieszczenia.
Gdy Danton wydostał się na pokład przytrzymując omdlewającą Ingwaz, zobaczył piekło. Poplecznicy bosmana musieli już zorientować się, że trójka schwytanych nie jest sama. Walczyli. Na noże, szable, butelki i gołe pięści. Zaciekle, jakby od tego zależało całe ich życie. Właściwie, to zależało naprawdę. Zbita butelka minęła jego głowę o włos. Bez skrupułów zostawił dziewczynę i rzucił się naprzód, w ręku trzymając znaleziony po drodze bosak.
To nie trwało długo. Ot, kilkanaście minut i pokład usłany był trupami, a także dogorywającymi jeszcze członkami załogi. Potykając się o nich, przemieszczali się ci, którzy jeszcze mogli ustać na nogach. Wszyscy wypatrywali rudej główki, której nigdzie nie było. Nagle niepozorne dziewczę, była pracownica domu publicznego i niedoszła dziwka stała się obiektem zainteresowania wszystkich świadomych. Co ciekawe, należała do nich także Ingwaz. Ona, ukrywszy się pod schodkami prowadzącymi na mostek, doczekała końca potyczki, by teraz nasłuchiwać lekkich kroków towarzyszki. W jej skądinąd tępawym umyśle rodziły się różne myśli. I każda kolejna gorsza.
- Przyjaciele! – rozległ się przeszywający krzyk dochodzący gdzieś z góry – Gratuluję wam.
Aelly zgrabnie zsuwała się po masztach, przytrzymując się lin jedną ręką, a drugą czyniąc gorliwie wszelkie możliwe gesty pokoju.
- Przetrwaliście trudne chwile. Tylko z takich, jak wy powstać może przyszłe imperium, które trząść będzie całą Lintharią. Które nie ulęknie się żadnej mamy burdelowej, a tym bardziej króla. Które nie będzie uciekać z podkulonym ogonem przed błękitną banderą. Nie!
Danton rozejrzał się zaskoczony. Ostatnie chwile spędził ogłuszony, na deskach pokładu. Ocknął się słysząc znajomy głos mówiący piękne rzeczy. Piękne, ale i nierzeczywiste.
- Tylko ja będę umiała poprowadzić was dalej. Przed siebie, do końca świata i jeszcze dalej. Zdobędziemy sławę, bogactwo i respekt. Kupcy lać będą w portki na myśl o wyjściu w morze. I nie ukryję przed wami kosztowności, jak to zrobił mój poprzednik!
- Jakże chcesz do tego dojść? – ryknął nieprzychylnie ktoś z niewielkiego tłumku
- Toż to proste. Z bogactwa korzystać będziecie wy wszyscy! Zbuduję…emy miasto. Wspaniałe miasto na pobliskiej wyspie Lanodiel – Orthyean! Będziecie mieli tam domy, burdele, karczmę. Żony, dzieci i kochanki. Wszystko, czego w życiu potrzeba. Moi piraci. SZKARŁATNI PIRACI. – ostatnie dwa słowa wymówiła z czcią i nabożeństwem
- Kim jesteś, że uważasz się za spadkobierczynię kapitana Solleina? – mruknął Danton
- Jego morderczynią, Dantonie. Podwójną, choć mych dłoni nie splamiłam krwią Andrieu. Ja nie dziedziczę kruchego imperium Fircyka, ja buduję moje własne. Na solidnych fundamentach utworzonych przez pamiętną kapitan Caroline Sollein. Jestem Carrolin LaLonde. I pozostanę nią na zawsze. Wy przeminiecie, a ja będę. Będę pamiętać i działać. Dla siebie. Dla was. A wreszcie dla nich, żeby się Sojuszowi wojacy nie rozleniwili.
- Teraz, zawsze i na wieki wieków. – zakończyła z uśmiechem Ingwaz, stając u boku nowej kapitan – Prowadź, pani.
- Prowadź. – dodał Danton, a za nim powtórzyli inni. Wszyscy, którzy jeszcze mogli.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu Forum Kraina Lintharia Strona Główna -> Biblioteka Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1


Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB Š 2001, 2005 phpBB Group
Theme bLock created by JR9 for stylerbb.net
Regulamin